,,Fałszywa pobożność tradycjonalistów” – kazanie

Kazanie ks. Łukasza Szydłowskiego z V Niedzieli po Wielkanocy 

Jest zaś kto uważa się za pobożnego, nie powściągając języka swego, ale zwodząc serce swoje, tego pobożność jest próżna. Pobożność czysta i niepokalana u Boga i Ojca ta jest: Nawiedzać sieroty i wdowy w ich ucisku, a siebie zachować nieskalanym od tego świata. (Jak 1, 26–27)

„Jeśli jesteś zbyt pobożny, odepchniesz ludzi od Kościoła” – to twierdzenie zabrzmi może paradoksalnie, ale niestety jest w nim wiele prawdy. Cnota pobożności jest tą, która pociąga do Kościoła i do Boga, zaś wypaczenie tej cnoty, czyli fałszywa pobożność jest z kolei tym, co zniechęca i odpycha od Kościoła i praktyk religijnych, szczególnie osoby młode.

Ponieważ cnota pobożności wywołuje tak dalekosiężne skutki, a przede wszystkim dlatego, że księża odwołujący się do tzw. Tradycji i odprawiający Mszę św. wszech czasów często podejmując ten temat zdają się nie rozumieć, czym właściwie jest ta cnota (widać to zwłaszcza na nagraniach ich kazań i wypowiedzi w Internecie) ani jak nad nią pracować, chciałbym wyjaśnić:

1. Czym jest pobożność w świetle nauki św. Tomasza z Akwinu (Suma teologii, II-II, kw. 82, art. 1–4);

2. Jakie są cechy pobożności wedle rozważań bp. Józefa Sebastiana Pelczara? (bp Józef Sebastian Pelczar, Rozmyślania o życiu kapłańskim, Apostolicum, Ząbki 2008, ss. 677–684);

3. Jak wykształcić w sobie i innych cnotę pobożności, na podstawie wskazówek o. Jacka Woronieckiego OP (o. Jacek Woroniecki, Katolicka etyka wychowawcza, t. II, cz. 2, ss. 305–308, Wydawnictwa KUL, Lublin 1995).
Omawiając powyższe zagadnienia pragnę odnieść się do konkretnych przypadków, z którymi spotykam się jako kapłan w mojej posłudze duszpasterskiej.

Pobożność rozumianą jako wewnętrzny akt cnoty religii, jako gorliwość w służbie Bożej wyraża łacińskie słowo devotio. Św. Tomasz z Akwinu definiuje ją jako gorliwe i ochocze czynienie tego, co należy do czci i służby Bożej. Tak rozumiana pobożność jest fundamentem wszystkich aktów religijnych, zaś jej brak powoduje ociężałość duchową. Bez niej wszystkie akty zewnętrzne są martwe.
Pobożność możemy podzielić na istotną oraz przypadłościową; ta z kolei dzieli się na czysto duchową oraz uczuciową.

Pobożność istotna ma swoją siedzibę w woli, a objawia się gotowością do czci i służby Bożej pomimo trudności i przeszkód. Jej owocem są dobre uczynki, ofiary, wierne spełnianie obowiązków – o tym właśnie mówi św. Jakub w zacytowanym na początku tego artykułu fragmencie swojego listu.

Pobożność uczuciowa ma swoją siedzibę w uczuciach, namiętnościach ludzkich, stąd będzie się objawiać we wzruszeniu i odczuwalnych pociechach. Owocem tej pobożności będą uczucia święte, rozczulanie się na myśl o Bogu oraz przy słuchaniu bądź mówieniu o Bogu i o rzeczach Bożych.

Przykładem przejawiania się tych dwóch rodzajów pobożności oraz wyższości tej pierwszej nad drugą jest konanie Chrystusa w Ogrójcu. Jego wola chce spełnić wolę Ojca, ale ludzka natura wzdraga się przed cierpieniem, czuje strach i odrazę; Pan Jezus przezwycięża jednak odruch ludzkiej natury i idzie spełnić wolę Bożą.

Jakże ważne to rozróżnienie! Jest ono szczególnie istotne dzisiaj, gdy w duszpasterstwie albo zupełnie się je pomija, albo też zamienia akcenty i kładzie nacisk na pobożność uczuciową. Promocja ruchów charyzmatycznych, wszelkiej maści prywatnych „wizji”, „objawień” czy „przekazów” sprawiła, że katolicy mylą te dwa rodzaje pobożności i popadają w zakłopotanie, gdy nic nie czują podczas aktów religijnych, a nawet myślą wówczas, że stracili wiarę… Niestety, nie brakuje kapłanów, którzy przez brak roztropności w swoim nauczaniu (o czym będzie szerzej za chwilę) powodują u ludzi takie pomieszanie pojęć. Pomijam tutaj różnego rodzaju tzw. charyzmatyków, a mówię tylko o kapłanach znanych w kręgach „konserwatywnych” czy gorliwych katolików. Kapłani ci bez zająknięcia cytują w swoich kazaniach niesprawdzone, nie zatwierdzone przez Kościół lub wręcz ewidentnie podejrzane przekazy, rzekomo płynące z nieba. Pomijam już fakt, że Kościół i jego doktorzy (jak np. św. Jan od Krzyża) jasno mówią, że należy strzec się i odrzucać takie nadzwyczajne rzeczy i raczej przypisywać je jakimś halucynacjom czy zwodzeniu diabła niż działaniu Boga czy Matki Bożej (por.: św. Jan od Krzyża, Droga na Górę Karmel, ks. II, rozdz. 11). Przekazy te są zazwyczaj ckliwe, a czasami tak mętne, że może mogłyby być jakąś pobożnościową poezją czy prozą, ale z pewnością nie słowami Matki Bożej czy Pana Jezusa, którzy zawsze mówią jasno i wyraźnie, czego przykładem są prywatne objawienia zatwierdzone przez Kościół (jak np. Lourdes czy Fatima). Podobne przekazy, często traktujące o końcu świata czy innych ciekawych i nadzwyczajnych rzeczach faktycznie wzbudzają zainteresowanie, ale najczęściej działają na uczuciową stronę ludzkiej natury. Słysząc je, ludzie rozczulają się bądź odczuwają strach, zamiast spokojnie rozważać jakąś prawdę wiary i bez nadmiernej afektacji zmieniać swoje życie.

Istotny przekaz polega na oświeceniu rozumu, żeby poruszyć wolę (uczucia też mogą być i powinny zostać poruszone), ale… ciężko jest poruszyć umysł niezrozumiałym bełkotem pochodzącym rzekomo z nieba. Ciekaw jestem, czy jakiekolwiek dziecko zrozumiałoby swoją matkę, gdyby ta tłumaczyła mu prawdy religijne w ten sposób, jak to – niby – czyni Pan Jezus czy Matka Boża w tzw. przekazach na czasy ostateczne?

Inni z kolei – tutaj mam na myśli głównie tych księży, którzy przeprowadzają egzorcyzmy i dużo o tym mówią w Internecie – wywołują u niektórych wiernych wielki strach przed diabłem. Okazuje się, że częstokroć mówiąc o diable można silniej zainteresować słuchaczy religią niż mówiąc im o Bogu. Można nawet zadać sobie pytanie, czy niektórzy księża nie myślą o szatanie więcej niż o Panu Bogu, skoro o tym pierwszym mówią więcej? Oczywiście trochę teraz ironizuję, ale trzeba podkreślić, że skutki takiego postępowania są opłakane, gdyż niektórzy wierni, nasłuchawszy się opowieści tych duchownych, wręcz dostają fiksacji na punkcie szatana. Lęk i doszukiwanie się śladów diabła w każdej pięcioramiennej gwieździe, na kodach kreskowych, w układzie rąk, w niegrzecznym zachowaniu dziecka czy we własnym niezrównoważeniu emocjonalnym… Diabeł jawi się im wręcz jako wszechmogący – a przecież taki nie jest.

Jeszcze inni duchowni przejawiają nadmierne zainteresowanie kwestią końca czasów. Kazania i wykłady o tym, że koniec jest bliski, że nastały już czasy ostateczne, że Apokalipsa się sprawdza itd. są bardzo popularne. I ja zabawię się w takie prorokowanie i powiem, że z pewnością jutro będzie jeden dzień bliżej do końca świata, a za dwa dni – jeszcze bliżej końca. Czytelnika rozczaruję może stwierdzeniem, że być może mój i Twój koniec świata będzie za trzy dni, albo nawet już jutro, bo śmierć przyjdzie szybciej – więc nie warto zbytnio rozmyślać o tym, czy to już są znaki końca świata, czy jeszcze nie. Może są – i co w związku z tym? Czy będziesz robił coś innego, czytelniku, niż każdy gorliwy katolik powinien robić każdego dnia? Czy już św. Paweł nie pragnął, by nastał koniec, a było to prawie przed dwoma tysiącami lat? Czymże się więc tak ekscytować i po co tak „nakręcać” wiernych, żeby zbierali świece i zapałki oraz wypełniali piwnice zapasami jedzenia? Czy Pan Jezus na sądzie szczegółowym spyta nas o zgromadzony zapas żywności? Jest jasne, że wrogowie Kościoła staja się coraz bardziej zuchwali, ale nie okopujmy się, tylko stawiajmy im mężnie czoło; nie narzekajmy, tylko walczmy, robiąc swoje dalej, a tylko zwiększając gorliwość, tj. istotną pobożność.

Inną cechą prawdziwej pobożności, jakże ważną i powiązaną z tym, co napisałem wyżej, jest potrzeba roztropności. Tak jak w każdej cnocie i w każdym akcie cnoty potrzeba umiaru, tak i w cnocie pobożności – a w niej nawet szczególnie, gdyż przez brak roztropności ze strony duchownego czy świeckiego mogą oni bardzo zniechęcić do religii, przede wszystkim młodych i myślących ludzi.

Biskup Józef Sebastian Pelczar w rozważaniach dla kapłanów (w tym przypadku ma to jednak zastosowanie także do ludzi świeckich) pisze, że pobożność ma być „roztropna, miła Bogu i ludziom”. Trzeba, żeby kapłan „z jednej strony strzegł się dziwactw, przesady, nienaturalnej afektacji, tym więcej udawania i samolubstwa, z drugiej strony nikomu nie sprawiał przykrości, znudzenia, niecierpliwości, folgując nad miarę lub nie w swoim czasie pobożnym praktykom, odprawiając Mszę św. zbyt powolnie i za długo, odmawiając brewiarz wtenczas, kiedy trzeba słuchać spowiedzi lub iść do chorego itd. Kapłan powinien być wszystkim dla wszystkich i w razie potrzeby opuścić nawet na chwilę Boga dla ludzi. Czy tak rzeczywiście czynię? A może ludzi rozdrażniam i zniechęcam dziwactwem i uporem?”.

Te słowa warto sobie wziąć do serca i strzec się dziwactw i wszelkiej przesady. Pamiętam swoje pierwsze odwiedziny w pewnym miejscu, gdzie są promowane „orędzia na czasy ostateczne”. Gdy tylko wszedłem do kaplicy, zacząłem się zastanawiać, dlaczego w sklepie z dewocjonaliami jest wystawiony Najświętszy Sakrament – tak wiele relikwiarzy, figur i innych tego typu przedmiotów zostało umieszczonych w tym jednym miejscu! To nie koniec dziwactw bądź to promowanych, bądź tolerowanych przez owego kapłana i otaczających go wiernych, którzy niewątpliwie pragną gorliwie służyć Bogu i nie zadowalają się przeciętnością i bylejakością posoborowia. Jednak ta ich gorliwość – na skutek braku roztropności – przeradza się w dziwactwa w postaci leżenia krzyżem w kościele, podchodzenia do komunii przez cały kościół na klęcząco, wracania od komunii tyłem, bicia pokłonów do ziemi, noszenia płaszczy czy innych zachowań, bardzo rzucających się w oczy – a wszystko to przez zwykłe osoby świeckie, żyjące w świecie. Jeśli ktoś chce w ten sposób przeżywać swoją pobożność, to oczywiście może – byle w domu, za zamkniętymi drzwiami swojego mieszkania, a nie w kościele. Tym bardziej nie wśród tych, którzy raczej starają się dobrze czcić Chrystusa uczestnicząc we Mszy św. wszech czasów. Osoby te zbliżają się, szukają tradycyjnej Mszy św., bądź to pokierowane przez kapłana, bądź same z siebie – i bardzo dobrze! Ale gdy już przyjdą na taką Mszę, to niech nie przynoszą swoich dziwactw, ale niech się dostosują do innych. W przeciwnym razie ich postawa będzie zniechęcająca i odstraszająca, szczególnie dla młodych, którzy i tak muszą walczyć ze złymi wpływami w swoim otoczeniu. Skutek będzie taki, że chcąc uczcić Chrystusa odepchną od Niego tych, którzy mają być przyszłością naszego narodu.
Podobny brak rozsądku i przesadę przejawiają niektórzy kapłani, którzy tak walczą z błędami, że nie wahają się z imienia i nazwiska wymieniać błądzących oraz mówić o ich moralnych uchybieniach, prawdziwych albo nie. Określać ich np. mianem “sług diabła i piekła”. Szczytem nieroztropności, a do tego poważnym wykroczeniem moralnym jest oskarżanie kogoś (osobę, ubiegającą się o urząd prezydenta państwa) o ciężkie przewinienia wbrew naturze, nie mając na to niezbitych dowodów i szkalując czyjeś dobre imię. Niestety, to też wywołuje negatywne skutki wśród wiernych, którzy nie rozróżnią przez taką niezrównoważona emocjonalnie i nieroztropną postawę kapłana, opierają swoje przekonanie do Mszy św. wszech czasów, do tzw. Tradycji na podstawie nadużyć i wykroczeń moralnych duchowieństwa. Może rozczaruję wszystkich, gdy napiszę, że kapłani odprawiający tradycyjną Mszę św. również są grzesznikami; o sobie nie z fałszywą pokorą, ale z pełną świadomością stwierdzam, że jestem większym grzesznikiem niż niejeden kapłan odprawiający tylko nową Mszę. Nie dlatego przystąpiłem do Bractwa i nie dlatego odprawiam tradycyjną Mszę św., bo jestem oburzony na to, że księża popełniają grzechy przeciwko przykazaniom od V w górę, nie! Dlatego, że popełnia się grzechy przeciwko I przykazaniu i nie przekazuje się w całej pełni nauki Kościoła, objawionej przez Boga. Wywlekanie grzechów i błędów moralnych popełnionych w „nieurzędowych” wystąpieniach kapłanów nie jest przedmiotem naszej walki. Takie rzeczy zawsze niestety zdarzały się wśród duchowieństwa. Jeśli ktoś przychodzi do nas i chce uczestniczyć we Mszy św. dlatego, że obraził się na swojego proboszcza czy na innego księdza, bo ten mu przykrość sprawił, to niech ma świadomość, że może i ja albo ktoś inny z naszych kapłanów również sprawi przykrość, może nawet większą niż tamci księża. Nie przychodźcie „do nas”, jeśli taki jest wasz jedyny powód, bo tylko zmarnujecie swój czas.
Brak umiaru w sposobie odprawiania, w długości głoszenia kazań, mnożenie modlitw ustnych czy praktyk religijnych jest kolejnym powodem sprawiającym, że postawa wiernych zostaje wypaczona. Pamiętam, jak zwrócono mi pewnego razu uwagę, że podczas podniesienia na Mszy św. za krótko trzymam w górze Najświętszy Sakrament. Można na takie dictum odpowiedzieć: jeśli Pan czy Pani chce długo wpatrywać się w konsekrowaną hostię, proszę iść na adorację Najświętszego Sakramentu, a nie na Mszę św. Inni znowu będą uznawali za pobożną tylko taką Mszę św., która trwa przynajmniej dwie godziny, gdzie kapłan każde słowo „kontempluje”, a wszystkie ruchy wykonuje z takim namaszczeniem, że ma się wrażenie, jakby oglądało się film klatka po klatce. A jednak Kościół katolicki miał inne podejście, nakazując kapłanom, żeby odprawiali ciche, „prywatne” Msze św. w ciągu około pół godziny. Oczywiście, jeśli Msza jest śpiewana i z kazaniem, to będzie dłuższa, ale jednak też bez przesady. Jeśli więc kapłan Mszę św. w tygodniu odprawia w ciągu godziny lub półtorej, gdyż samo kazanie trwa od pół godziny do godziny, to jest w tym coś, delikatnie rzecz ujmując, niewłaściwego. Jeśli to się zdarza wyjątkowo, w jakimś szczególnym dniu, to może to być zrozumiałe – ale nie wtedy, gdy staje się normą.

Następną cechą pobożności jest jej strona zewnętrzna, tj. pobożne praktyki. Nie tylko ich oczywiście nie krytykuję, ale pochwalam je i bronię tych praktyk, jednak pochwalam i bronię ich umiarkowanego wyrazu i dlatego odprawiam tradycyjną Mszę św. i sprawuję sakramenty według tradycyjnego rytu, gdyż jest on nacechowany rzymskim umiarem. Ponieważ jesteśmy rzymskimi katolikami, odrzucajmy wszelkie rozemocjonowanie i przesadną wylewność w kulcie Bożym w naszej pobożności nie tylko publicznej, ale i prywatnej.

Na koniec chciałbym pokrótce omówić temat kształtowania w sobie cnoty pobożności, a więc już nie tylko samych aktów wewnętrznych, ale również ogólnie wszelkich przejawów religijności. O. Woroniecki w swojej Katolickiej etyce wychowawczej omawia to zagadnienie, wśród pomocnych środków wymieniając między innymi:

Mocny fundament cnót teologalnych. Nasza pobożność ma wynikać z wiary, nadziei i miłości. „Tam, gdzie tego brak, pobożność nigdy nie będzie mocno ugruntowana i nie uniknie niejednego spaczenia… Pobożność winna zawsze czerpać plan i dyrektywy swego rozwoju ze źródeł wiary, toteż im wiara będzie żywsza, tym i pobożność będzie żywsze przybierać kształty”. Niestety, w dobie kryzysu w Kościele, gdy duchowieństwo nie naucza już wiary katolickiej, lecz albo porusza tematy z religią w ogóle niezwiązane, albo głosi nowinki, wierni nie mają solidnego fundamentu teologicznego. Szukają i – niestety – często chwytają się tego, co ma pozór gorliwości, a o czym wcześniej mówiłem. Zamiast wziąć katechizm katolicki (tradycyjny) jako punkt wyjścia, naucza się na podstawie jakichś „przekazów z nieba”, czyli prywatnych, niesprawdzonych objawień albo wypowiedzi diabła, który coś tam powiedział podczas egzorcyzmów… Jedno i drugie jest źródłem, z którego płynie prawda wymieszana z fałszem. Bez względu na proporcję, takie źródło jest zatrute.

Jakie są owoce czerpania z takich źródeł? O niektórych już wyżej wspomniałem. Innym jest doszukiwanie się wszędzie diabła i walka z nim w sposób niezrównoważony. Podstawą tego brak fundamentu wiary i znajomości prawd wiary. Wada, grzech u dziecka czy dorosłego to od razu na pewno działanie diabła… Zapomina się, że źródłem grzechu jest nie tylko diabeł, ale także świat i nasze namiętności. Zapomina się, że pewne zachowania to efekt błędów wychowawczych, zranień, chorób psychicznych, niezrównoważenia emocjonalnego. Oczywiście, diabeł kusi, opętuje, nęka – ale nie doszukujmy się wszędzie jego działania. Nie zapominajmy, że Bóg, Najświętsza Maryja Panna i święci są potężniejsi niż diabeł, że kiedy jesteśmy w stanie łaski uświęcającej Bóg w nas mieszka, a jeśli On z nami, to któż przeciwko nam?

Z tego, co mówią niektórzy księża – bądź jak to mylnie rozumieją wierni – sakramentalia wydają się skuteczniejsze od sakramentów, a woda święcona, olej święty, sól poświęcona jako egzorcyzmowane ma szczególną skuteczność w przepędzaniu diabła. Oczywiście jest prawdą, że każde sakramentalium na mocy modlitwy Kościoła ma szczególną skuteczność w osłabianiu wpływów złego ducha, ale przesadą jest fiksacja na tym punkcie. Znacznie potężniejszym środkiem od tych wszystkich poświęconych przedmiotów jest spowiedź, Komunia św., Msza św. – sakramenty, w których Bóg bezpośrednio udziela łaski. Nie będąc tego świadomi, ludzi proszą o święcenie litrów oleju i wody oraz kilogramów soli. Olej zapewne po to, żeby wysmarować nim wszystkie klamki i okna, bo wtedy diabeł na pewno nie wejdzie do ich domu, a wodę po to, żeby pijąc jej duże ilości wypędzić diabła z układu pokarmowego…

Jeśli naucza się tajemnic wiary oraz przekazuje się cały jej depozyt, wówczas wierni nie mają po co szukać takich nowinek ani nie muszą biegać w poszukiwaniu takich praktyk. My nie musimy szukać nowości ani nadzwyczajnych praktyk, gdyż wszystko, co jest nam potrzebne, mamy w niesfałszowanym przekazie Kościoła katolickiego. Przylgnijmy do niego i czerpmy zeń zdrową naukę!
Z miłości czerpać rozmach i radość, nie robić z musu. Jakże ważna to prawda przypominająca nam, że akt wiary i miłości jest aktem wolnym, tzn. nie da się nikogo siłą doprowadzić do religii katolickiej. Dlatego nauka dogmatyczna powinna dzierżyć prymat nad nauką moralną, a przekazywanie prawd wiary nad moralizowaniem. Najpierw trzeba uświadomić katolików, młodzież, kim są jako dzieci Boże, żeby zrozumieli, jakie mają zobowiązania z tego płynące. To ułatwi praktykowanie religii, gdyż nie będzie ono ślepym i mechanicznym wypełnianiem przykazań, ale rozumnym posłuszeństwem. Poznać więc, kim jest nasz dobry Bóg, kim jest nasz Pan Jezus Chrystus, zgłębić, czym jest łaska uświęcająca, nie tylko usłyszeć, przeczytać raz i może znowu kiedyś, ale rozważać te prawdy na wzór Maryi, która to wszystko zachowywała i nieustannie rozważała w swoim sercu.
Przykład otoczenia, środowisko, atmosfera – pobożność pełna umiaru, pogody, swobody: kolejne powody, które przy pierwszym kontakcie mogą zachęcić (a ich brak – zniechęcić). Jakże często słyszy się rozmowy o takich tematach jak koniec świata; kryzys w Kościele; czy papież jest papieżem, czy nie, a jeśli jest, to czy jest nim Benedykt, czy Franciszek; czy ten lub tamten jest masonem, a może żydem itd. itp. Jakże chciałoby się usłyszeć rozmowy o przepisach kuchennych, o kulturze, o samochodach, sporcie, o tym czym kto się zajmuje itd. Po prostu o czymś normalnym, codziennym, bez ciągłego narzekania i bez czarnowidztwa. Inaczej pobożność jawi się jako ponura. A czyż nie mamy najwięcej powodów do radości?
Środowisko może również zniechęcić swoimi wymogami. Oczywiście, że ważny jest strój skromny u mężczyzn i u kobiet, że ważne są lokalne zwyczaje panujące w kościele czy kaplicy, ale niech wierni dadzą osobom, które się pojawiły, czas, żeby te mogły się rozejrzeć, zrozumieć, zapoznać z obyczajami panującymi. Niestety, ślepo gorliwi i fałszywie pobożni wierni już przy pierwszym lub drugim razie zwracają uwagę na ubiór, na miejsce zajęte w kaplicy itp. Czy to jest najważniejsze? Dajcie ludziom czas! Być może osoby zwracające innym uwagę od początku wszystko wiedziały, ale przecież są i tacy, którzy dopiero się uczą… Ktoś coś przeczytał, posłuchał jakiegoś księdza, który zwraca na coś uwagę i wierny uważa, że teraz on też – w myśl słów Chrystusa o upominaniu – ma do tego prawo. Otóż nie ma! Wierny nie ma prawa kogokolwiek upominać w kościele czy kaplicy. Jeśli ma jakieś uwagi, niech przyjdzie do duszpasterza, a ten wedle swojej roztropności zareaguje – albo nie. Jak pisał bp Pelczar, pobożność nie sprawia przykrości i jest miła bliźniemu – bo Pan Bóg chyba nie obrazi się na kogoś, kto nie ma jeszcze chustki albo nie zauważył, że kobiety przeważnie noszą spódnice, a mężczyźni siedzą oddzielnie od kobiet? A nawet jeśli ktoś tego nie zauważy, to czy to jest wystarczający powód, żeby okazywać temu komuś niechęć?
Zgodność między pobożnością a całokształtem postępowania. Słowa uczą, przykład buduje. Coś, co najbardziej zniechęca i odpycha, to pewnego rodzaju faryzeizm. Modlenie się, chodzenie do kościoła, przystępowanie do sakramentów, mówienie o Bogu, wymaganie od dzieci, od innych, a przy tym łamanie przykazań, szczególnie tych odnoszących się do miłości bliźniego oraz zaniedbywanie obowiązków stanu. Czyż to nie zły przykład duchownych odpycha od Kościoła? A czy myślimy, że jest inaczej, gdy rodzic nie przebiera w słowach, kłóci się, znieważa, zaniedbuje obowiązki stanu – ale od domowników wymaga spełniania praktyk religijnych? Można sobie wówczas zadać pytanie, skoro ta tzw. Tradycja taka święta i ma takie wspaniałe środki uświęcające i i w ogóle wszystko najlepsze, to… są gdzie ci święci? Nie jest to zarzutem i powtarzaniem zarzutów naszych przeciwników, ale apelem, że by nasza postawa w życiu codziennym współgrała z pobożnymi praktykami.
Od dzieciństwa wdrażać w czynności religijne – uczyć staranności w praktykach religijnych. Dać pewną swobodę wraz z dorastaniem – nie wymagać więcej niż wiek pozwala. Punkt ten dotyka kolejnej prawdy ważnej dla rodziców, ale również kapłanów i wiernych uczestniczących we Mszy św. Na tę prawdę zwrócił już uwagę św. Pius X, dopuszczając dzieci do wczesnej Komunii św.
Pobożność dziecka jest inna niż dorosłego, nie wymagajmy od dzieci tego co od dorosłych czy od młodzieży, że od razu wszystko zrozumieją i przyjmą. Z jednej strony jest więc konieczna troska od najmłodszych lat, żeby dzieci wdrażać do pobożnego zachowania i pobożnej postawy, a więc nie pozwalać dziecku robić w kościele co mu się podoba, a z drugiej – wyrozumiałość wiernych, gdy rodzicom, pomimo starań, nie wszystko się udaje. Niech rodzice też pamiętają, że wychowanie religijne potrzebne jest od najmłodszych lat: jeśli przypomną sobie o jego potrzebie, kiedy dziecko już ma kilkanaście lat, to niech się nie dziwią, że dziecko zaczęło odchodzić od praktykowania religii.
Nie piszę tego jako krytyki, ale po prostu jako apel do kapłanów, którzy dopiero zaczynają odprawiać tradycyjną Mszę św., a także do wiernych poznających tzw. Tradycję, żeby i oni wystrzegali się takich dziwactw i niebezpieczeństw. Dla nas, tj. dla kapłanów Bractwa Św. Piusa X, Msza św. wszech czasów nie jest jakimś „rytem nadzwyczajnym” (a my nie jesteśmy kapłanami „rytu nadzwyczajnego”), jak to wielu nazywa ją w ogłoszeniach itd. Być może dla nich jest to coś nadzwyczajnego i wszystko, co z Mszą św. związane, również. Być może cała tzw. Tradycja i tradycyjna Msza św. to dla nich pewnego rodzaju rekonstrukcja historyczna i skansen, ale dla nas to normalność, to ryt zwyczajny i jedyny – i dlatego nie chcemy dziwactw i nienormalności, ale życia, atmosfery i praktyk jak zwykli katolicy, jak nasi dziadowie i pradziadowie.

Ten wpis został opublikowany w kategorii Bez kategorii. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.